Samobójstwo 3/3–

~1

Po roku od znalezienia pierwszej ofiary nie udało się ustalić kto jest sprawcą. To już piąta ofiara zamordowana w tak brutalny sposób w tym mieście.

Co do tego że wszystkie pięć ofiar było zabite przez jedną osobę nie ma wątpliwości. Policja w dalszym ciągu prowadzi poszukiwania, a my apelujemy jeżeli zauważycie coś podejrzanego w swojej okolicy od razu powiadomcie policję.

Wyłączyłem Telewizor.

2

Kolejny epizod w moim życiu najwyraźniej się kończy. Trwało to ponad rok, a wydaje się jakby parę dni. A wszystko kończy się tak szybko i nagle, tak samo jak się zaczęło. Nie minął miesiąc odkąd postanowiłem wyruszyć po raz drugi na łowy. Ekscytacja moją nowo odkrytą pasja do ranienia innych była jeszcze większa niż na początku. Moją kolejną ofiarą również była kobietą, lecz tym razem była oddalona wiekiem od tej pierwszej. Gdzieś na oko 40 lat. Wszystko działo się dość podobnie, zaczaiłem się w nocy, zaciągnąłem ofiarę w wcześniej przygotowane miejsce i ją związałem.

Na tą okoliczność specjalnie nauczyłem się jak sprawnie kogoś związać. Tak by ofiara miała jak najbardziej ograniczone ruchy, a ja mógłbym wygodnie robić to co zamierzałem. Wszystko odbywało się dość podobnie, ale tym razem wszystko było dla mnie jeszcze większym przeżyciem. Z każdym jęknięciem mojej ofiary, krew gotowała się we mnie coraz bardziej. Nie przewidziałem jednak tego, że sposób w jaki ja związałem całkowicie uniemożliwiał mi rozebranie jej.

Rozwiązywanie jej, rozebranie i ponowne rozebranie wydawało się dość problematyczną perspektywą, poza tym mogła by mi uciec. Tak więc, będąc kreatywnym i zaradnym, starałem się tak pociąć jej ubrania by nie przeszkadzały mi w gwałcie. 40 latka, pomimo ciągłego płaczu i zduszonego krzyku, wydawała się o wiele bardziej opanowana od swojej poprzedniczki. Moje emocje sięgnęły zenitu,  ona była już ledwo żywa a piana toczyła się jej z ust, więc postanowiłem rozpocząć ostatnią część rytuału. To co wcześniej było ubraniami teraz jest już tylko strzępkami. Jeszcze w jakiejś części na jej ciele zachowałem majtki, bo nie chciałem uszkodzić jej pochwy.  Teraz na spokojnie rozciąłem jej koronkowe majtki i zacząłem podziwiać.

Leży przede mną praktycznie naga, zalana krwią kobieta. Widziałem każdy walor jej ciała, każde zaokrąglenie, każdą fałdę i skazę. Splunąłem na jej pochwę i zacząłem w nią wchodzić. Stęknęła. W tym momencie już całkowicie straciłem nad sobą panowanie, a obudziło się we mnie zwierze. Pierdoliłem ją z całych sił, chciałem słyszeć jak jęczy. Żeby jak najdłużej móc nasłuchiwać tego cudownego koncertu bólu, powstrzymałem się od używania noża. Dyszałem. Ciągnąłem ją za włosy. Wkładałem palce do buzi. Wyzywałem ją. Pierdoliłem ją.

– Lubisz to, pierdolona suko. Zboczona zdziro. – Kobieta płakała. Ona jęczała coraz głośniej, a moje podniecenie rosło wprost proporcjonalnie do tego jak głośno ona jęczała. Akt trwał jeszcze kilka minut, po czym skończyłem w środku. Wstałem, popatrzyła na mnie błagalnie, a mi nie było dosyć. Nie czułem że jeszcze skończyłem, chciałem więcej emocji, byłem dalej podniecony.

– Proszę, proszę, nic mi już nie rób. Wypuść mnie, nie pójdę na policję. Proszę. Proszę, nie rób mi już nic, już wolę umrzeć. – Kobieta dostała ataku. Był to płacz wymieszany z nieregularnym oddechem i chwilowym duszeniem. Jej błagania jeszcze bardziej mnie podnieciły. Znowu dostałem wzwodu, więc klęknąłem i w nią wszedłem.

– Niee! – Wrzasnęła.

– Zamknij mordę dziwko. – Bąknąłem, po czym przypierdoliłem jej z całej siły w twarz, aż wybiłem kilka zębów. Teraz zaczęła pluć krwią. Ruchałem ja z całych sił, ale teraz w niczym się nie ograniczałem. Rżnąłem tą szmatę przy czym napierdalałem po całym ciele. Złapałem za nóż i zacząłem go wbijać w jej rękę, za każdym razem coraz wyżej. Gdy już byłem na wysokości ramienia to przejechałem jej ostrzem po całej długości. Wyobrażam sobie jak niewyobrażalny ból musiała czuć a przy tym nie mogła krzyczeć bo wpychałem pięść w jej buzie. Po tym byłem już taki wkręcony, że przestała mnie obchodzić, chodziło mi już tylko o wyżycie się. Wchodziłem w nią najmocniej i najszybciej jak umiałem, dysząc brzmiałem przy tym jak zwierze. Zacząłem uderzać ją rączką od noża w głowę, dokładnie tak samo jak przy pierwszej ofierze. Ekstaza. Wystrzeliłem jak z armaty. Wszystko się z niej wylewało, włącznie z mózgiem z czaszki.

To co wtedy czułem mogę opisać tylko jako niesamowite szczęście i niewyobrażalna ekstaza. Nie jestem pewien czy ktokolwiek na świecie potrafiłby czuć tak mocno jak ja w tamtym momencie. To było niesamowite, szczególnie gdy miałem porównanie do powszedniego razu. To co się wtedy wydarzyło było o niebo lepsze. Doznanie jakby boskości w której nic nie jest negatywne, a ja jestem jednością ze światem. Leżałem z tym uczuciem na martwym ciele jeszcze przez dobrych kilka chwil, po czym wstałem. Wstałem, a łzy popłynęły mi z oczu. Łzy? Tak, łzy szczęścia. Chwilę jeszcze spoglądałem na ciało zarżniętej kobiety po około 40 latach życia. Na jej poranione ciało, całe zalane krwią, na moją spermę która się z niej wylewa, na sznur który na niej pozostawiłem.

Zmieniłem ubrania, i odszedłem zostawiając za sobą wspomnienie tej cudownej nocy… i zwłoki.

3

To co się dalej działo, wszystko wyglądało podobnie. Z kolejnymi ofiarami czekałem już dłużej, oraz robiłem to w o wiele dalszych miejscach. Każdy wypad był statyczny, czekam, łapię ofiarę, wiążę, okaleczam, gwałcę. Oprócz dwóch pierwszych pań, jednej dość młodej, drugiej w średnim wieku, zabiłem 16-latkę Julkę, 25-latka Marcina i 32 letnią farmaceutkę z apteki po drugiej stronie miasta. Czułem się świetnie, taki jeden wypad dawał mi zaspokojenie na naprawdę długi czas. Raz na parę miesięcy znikałem na noc aby dokonać swojego rytuału, a potem wracałem do bycia zwyczajnym nastolatkiem. Niesprawiającym problemów, nieco zamkniętym w sobie ale z dobrymi ocenami.

To co czułem było już nie tak podniosłe jak z panią w średnim wieku, ale byłem bardzo szczęśliwy aż do czasu…

Wraz z moim 5. zabójstwem, straciłem to. Straciłem tę przyjemność, tę ekscytacje, te emocje, ekstazę. Każde nacięcie i zadana rana, szczytowanie i wnętrzności ofiary już mnie tak nie cieszyły. Moje emocje w tamtej chwili były minimalne. Gdy wszystko skończyłem, byłem nie zadowolony a zmieszany. Przebrałem się i nie oglądając się, ani nie rozmyślając ruszyłem do domu. Miałem w głowie pustkę, pustkę i nic więcej. Następny tydzień spędziłem w domu, nie ruszając się prawie w ogóle z mojego pokoju. Praktycznie nie jadłem, jedynie na oczach rodziców, ale wszystko potem i tak zwracałem. Po tygodniu zmarniałem, miałem sine podkrążone oczy, policzki zaczęły mi się zapadać a obojczyki wychodzić na wierzch.

Z każdym dniem, godziną, minutą, sekundą, opadałem z sił. Stawałem się bezbronny. Stawałem się zwłokami. Umierałem. Byłem martwy, pomimo że ciało żyło.

STAGNACJA.

Dni mijały powoli i bezsensownie. Moim zajęciem było zwyczajne siedzenie i nie umieranie. Byłem pogrążony w bezmyślnym amoku. Nie czekając na nic, po prostu istniałem. To co się ze mną działo, i brak jakiejkolwiek większej reakcji ze strony moich rodziców, tylko potwierdzało że miłość rodzicielska nie istnieje. Żadna miłość nie istnieje, nie istnieje również strach, złość, radość, podniecenie.

Dla mnie nic nie istnieje. I nadchodził dzień w którym moje istnienie również będzie wymazane.

4

Przez otwarte okno w pokoju zawiał wiatr, a ja leżałem rozebrany na łóżku. Siadłem na łóżku, po czym kilka razy przetarłem twarz by przypomnieć sobie że to co dzieje się w tej chwili to właśnie rzeczywistość. Po chwili zastanowienia, podszedłem do okna by je zamknąć, ale zamiast tego zacząłem oglądać szary świat. Był to dzień typowo jesienny, było obrzydliwie. Jeżeli komukolwiek typowy jesienny dzień kojarzy się z pięknym parkiem zasypanym kolorowymi liśćmi, to jest w błędzie.

Typowy jesienny dzień jest szary.  Szarość rozlana dosłownie wszędzie, nawet kolory budynków i samochodów, są przytłoczone przez tą paskudną porę roku i wszystko wydaje się być szare. Było zimno, wiał wiatr i padał deszcz. Tak myślę, że przyglądanie się brzydocie świata i brak siły by zamknąć okno, wynikła z tego że ta brzydota mnie przytłoczyła. Stałem tak jeszcze z 20 min, aż w końcu zdecydowałem się zebrać na siły i zamknąć okno.

Godzina 7:30, trzeba się zbierać i wyjść. Od dłuższego czasu już nie chodziłem do szkoły, ale wychodziłem codziennie z domu. Codziennie wstawałem, myłem się, pakowałem książki, śniadanie i wychodziłem z domu udając, że nigdy nie przestałem chodzić do szkoły. W czasie w którym powinienem chodzić do szkoły, zwyczajnie chodziłem po mieście. Chodziłem i oglądałem ludzi na ulicach. Umyłem się, ubrałem, spakowałem jedzenie, wyszedłem. Idę na przystanek, każdego roku rodzice doładowują mi bilet elektroniczny na cały rok, więc mam nieograniczone możliwości jeżeli chodzi o poruszanie się po mieście. Spod kaptura kurtki słyszę tylko krople deszczu, które się o nią obijają i przejeżdżające samochody. Pada już od paru dni, ale dzisiaj wyjątkowo mocno. Moje buty były całkowicie przemoknięte, co mnie nie dziwi ani trochę, bo miałem na sobie zwyczajne trampki, a kałuż nie chciało mi się omijać.

Dotarłem na przystanek, najbliższy autobus za 20 min, poczekam sobie. Usiadłem sobie na przystankowej ławeczce, a po mojej lewej i prawej emeryci. Codziennie korzystam z autobusów, chodzę po centrum i obrzeżach miasta i zdążyłem zauważyć że najliczniejszą grupą społeczną są właśnie emeryci. Wiecznie gdzieś jadą, czy to wczesny dzień, popołudnie czy noc, zawsze można się natknąć na jakąś starszą panią.

Właśnie, “panią”, staruszków jest zdecydowanie mniej, co tłumaczą dane statystyczne. Mężczyźni umierają młodziej od kobiet.

Emeryci, są wiecznie zmęczeni, wiecznie ich coś boli, są niezadowoleni z życia, obgadują między sobą cały świat, cały czas gdzieś się śpieszą. Ludzie którzy na skraju życia, głupieją i zaczynają być nadgorliwie wierzący, co wywołane jest strachem przed zbliżającą się śmiercią. Wiele razy się nad tym zastanawiałem i ich postawa jest całkowicie nie logiczna. Są na skraju życia, nie zostało im za wiele czasu, a cały swój czas marnują na narzekanie i napełnianie się negatywnymi emocjami. Wiedząc że są blisko śmierci, mogliby trochę się pobawić, pocieszyć się z życia.

Na przykład mogli by ćpać, wiedząc że i tak są blisko śmierci a zdrowie nie jest już im aż tak potrzebne, mogli by ćpać… Podjechał autobus, a ja automatycznie zamknąłem szufladkę w umyśle w której znajdują się rozmyślenia o starych ludziach. Wsiadłem, nawet nie patrząc na numer. Siadłem na jedno osobowym miejscu i zacząłem oglądać ludzi. Obrzydliwe. Puste. Spoglądam na ludzi i każda osoba ma ten sam bezmyślny wyraz twarzy. Wyraz pośpiechu i jechania do miejsca w którym tak naprawdę nie chce się być. Urzędy, szkoły, biura. Klatki do których ludzie świadomie jadą by być zamkniętym przez kolejne 8 godzin. Oczy wlepione w przestrzeń i strach przed tym co będzie się działo przez kolejne godziny dnia. Oczekiwanie na jego koniec, by oddać się nic niewnoszącym rozrywkom, które przerwie sen poprzedzający kolejny dokładnie taki sam dzień. No może nie taki sam, jutro może któreś z nich zginie, albo zadzwoni do przełożonego z wiadomością, że nie może pojawić się w pracy bo umarł mu ktoś bliski.

Nie ważne. Opróżniłem umysł z jakichkolwiek myśli, i jechałem, wpatrując się w trasę, już dość podobnym pustym wzrokiem. Po ponad półgodzinnej jeździe dojechałem na ostatni przystanek. Wysiadłem, już jako jeden z nielicznych pasażerów. Dojechałem na koniec miasta. Dosłownie koniec, przede mną był znak oznaczający jego granice. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w stronę centrum. Przez całą całą drogę, nic się w tym dniu nie zmieniło. Chodziłem bez celowo i bezmyślnie po mieście aby rodzice nie domyślili się że nie chodzę do szkoły, jest szaro, pada i jest w chuj zimno. Łaziłem. Miasto tętniło życiem, i wszędzie spieszącymi się i spóźnionymi ludźmi. Niektórzy byli młodzi i urodziwi, niektórzy starzy i brzydcy, inni młodzi i paskudni, a jeszcze inni starzy i brzydcy.

Około południa zgłodniałem, więc siadłem na najbliższej ławce i wypakowałem jedzenie. Ławka była cała mokra, a poza tym nie miało to większego znaczenia bo i ja byłem cały mokry. Odwinąłem kanapkę z foli aluminiowej i się im przyjrzałem. Otworzyłem, w środku była mielonka której smak w ogóle do mnie nie trafia, ale tak właściwie było dla już wszystko jedno, jadłem tylko by przeżyć. Jedzenie nie zajęło mi dużo czasu. Uznałem że jestem zbyt zmęczony by chodzić więc poczekam na tej ławce aż będę mógł wrócić do domu. Siedziałem patrząc się w przestrzeń, obok mnie przeszło dużo ludzi i każda osoba była dość zdziwiona tym że siedzę w deszczu ale nikt się do mnie słowem nie odezwał. W którymś momencie przechodziła obok mnie kobieta z dzieckiem. Dziecko płakało i było właściwie przez kobietę ciągnięte.

Kobieta była widocznie mocno zdenerwowana, że nie obchodziło ją w jaki sposób jej córka podąża za nią i nie zauważyła, że wlecze córkę w kałuże. Dziecko się potknęło i wpadło twarzą w wodę i błoto. Dziecko zaczęło płakać jeszcze bardziej, a matka krzyczeć na nie. Mała dziewczynka jeszcze dłuższą chwilę siedziała w kałuży słuchając matki, która wykrzykiwała to, jak bardzo jej nienawidzi i chciała aby się nie urodziła. Dziecko położyło się w kałuży i również zaczęło kierować w stronę swojej matki krzyki nienawiści. Kobieta po tym powiedziała do swojej córki, że nie jest jej potrzebna i zaczęła iść dalej bez niej. Mała dziewczynka zaczęła przepraszać i prosić swoja matkę by wróciła, lecz ta tego nie robiła. A wszystko skończyło się, gdy dziecko wstało i pobiegło za matką. Nie widziałem co stało się później.

Chwilę dochodziło do mnie jaki popis nienawiści do najbliższej osoby właśnie zobaczyłem, wypuszczenie na wierzch wszystkich swoich złych emocji i ranienia. Czyste zło, które wyszło z kobiety zdenerwowanej do skraju. Wstałem i wróciłem do domu nie zwracając nawet uwagi na aktualną godzinę. Coś zaczęło się we mnie tlić.

5

Wróciłem do domu. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i zatrzymałem się w miejscu.

Coś się we mnie zapaliło, coś na nowo drgnęło. Czułem. Znowu! Nie był to mocny ogień, lecz miałem właśnie szansę rozpalić go mocniej niż dotychczas.

Wziąłem z pokoju moje wszystkie pieniądze, które zdążyłem odłożyć przez te kilka miesięcy stagnacji. Mimo że praktycznie nie ruszałem się ze swojego pokoju, rodzice i tak dawali mi co tydzień kieszonkowe. Wyszedłem z domu na szybkie zakupy.

Gdy wróciłem rodzice robili pewnie to samo co i przez cały dzień, pracowali w swoim pokoju.

Pochłonięci ekranami komputerów, stukali w klawiaturę nie zwracając uwagi na resztę świata która ich otacza. Na ich świat. Żyli w sztucznym świecie. Stracili umiar i pozwolili się pochłonąć, to był ich koniec. Dla mnie są już od dawna martwi.

Przygotowanie wszystkiego zajęło mi koło 10 minut. Starałem się być jak najciszej, ale wszystko w miarę możliwości. Na szczęście byli tak pochłonięci, że prawdopodobnie nic nie słyszeli.
Wszystko skończyłem przed ich pokojem. Otwieram drzwi.

klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik klik 

– Cześć, jesteście najgorsi – powiedziałem spokojnie lecz stanowczo
– Co? cześć synu – nawet nie zrozumiał co do niego powiedziałem.

Podniosłem afrykańską figurkę która stała na półce obok drzwi i rzuciłem nią obok głowy ojca. JEB.

– Co ty, kurwa, synu robisz? Pojebało cie do reszty? – Zaczął drzeć mordę, a matka przerażona tylko na niego popatrzyła
– Cześć, jesteście najgorsi kurwa – Znowu cicho ale dalej stanowczo.
– Co ty mówisz synu? Co się dzieje, dlaczego jesteś cały mokry? – Z udawaną troska powiedziała matka.

– Co ty kurwa mówisz? – Rzucił ojciec.

– Jesteście kurwa najgorsi. Nie mógłbym sobie wyobrazić gorszych rodziców. – Stanowczo. Rodzice nic nie mówili, stali patrząc jakby na coś co nie miało prawa istnieć. – Co wy o mnie, kurwa, wiecie, nic. Przez wszystkie te lata nie zauważyliście w ogóle że jest ze mną coś nie tak, że nie jestem taki jak reszta dzieci. Zresztą, co się dziwić? Z takimi rodzicami nie mógłbym być normalny. Nigdy o mnie tak naprawdę nie zadbaliście. Jedyne co od was dostałem to pieniądze, koniec. – Rodzice dalej się tylko patrzyli – Kurwa! – Kontynuowałem krzycząc – Wszystko, całe moje kurwa życie to wasza wina. Nie czuje nic, chyba tak samo jak wy do mnie. Nie obchodzi was wasz własny syn. Wiem, poznajmy się. Zdaje się że się nie znamy a więc wam się przedstawię: To ja jestem, kurwa, mordercą z naszego miasta. – Nic, nic kurwa nie mówią. Patrzą się tylko na mnie. – Ja jestem jebanym mordercą, zabijałem, torturowałem, gwałciłem. To nie wszystko, oprócz tego też sam siebie kaleczyłem, a wy nie zauważyliście. – Podwinąłem rękawy i pokazałem im moje ręce. – A tak na dodatek od paru miesięcy nie odzywałem się całkowicie, siedziałem w pokoju i byłem martwy, nie zauważyliście. Nie chodzę w ogóle do szkoły, dni spędzam na chodzeniu po mieście. Ale kurwa to koniec.- Zapadła cisza, patrzyli się na mnie. Czułem ciepło w żołądku, było mi chyba dobrze. – Nienawidzę was!!! – Wrzasnąłem.

Ojciec przełknął ślinę i powiedział:

– Synu, nie opowiadaj takich rzeczy, straszysz matkę, rozumiem że mogliśmy cie trochę zaniedbać, bardzo nam przykro. – Matka przytaknęła. – Nie nienawidzisz nas, jesteś zwyczajnie zagubiony, to normalne w twoim wieku. Idź się umyj, a my potem pogadamy, ale najpierw musimy z matka skończyć pracę. Piszemy ważny materiał na temat wychowania dziecka, jest to najważniejsze zlecenie jakie dotąd mieliśmy, synu nie przeszkadzaj nam teraz. Potem porozmawiamy.

Kurwa, nie wierzę, że on dalej swoje. Nawet mnie to rozśmieszyło.

– Nie będzie potem. – Uśmiechnąłem się.

– Synu, nie przeszkadzaj, idź się umyj.

Wyciągnąłem zapałki.

– Posłuchaj mnie raz w życiu, nie będzie potem, nie będzie jutra, dla ciebie nie ma już kurwa przyszłości. Nasza trójka właśnie się kończy teraz. To koniec – Zapaliłem zapałkę.

– Synu, co ty robisz? – krzyknęła matka. Upuściłem zapałkę na podłogę – SYNUUU!!!!!

W kilka sekund dom stanął w ogniu. W moment stałem się pochodnią. Śmiałem się. Pokój moich rodziców był odcięty, zalałem cały dom benzyną. Cały, a najdokładniej przed ich drzwiami i ich drzwi. Wraz z moim ciałem płonącym w przejściu nie mieli jak uciec. W ich pracowni nie było okna, lufcika czy czegokolwiek, byli odcięci. Ojciec i matka zaczęli płakać. Zakrywali sobie usta ubraniem. Próbowali jakoś opuścić pokój. Nie zdążyli, ogień ich bardzo szybko dosięgnął.

Wspaniałe uczucie, płonąłem, czułem ból, i ból moich rodziców. Ja płonąłem i widziałem jak oni wyczekują swojej śmierci. Musiało być to okropne.
Ahhh, ogień zdaje się, że mnie oczyścił z wszystkich negatywnych uczuć, umierając czułem tylko spokój. Wrzeszczałem, ale nie z bólu, a z ekstazy. Śmiałem się. Rodzice byli przerażeni, aż do momentu gdy i oni spłonęli.
Wrzeszczeli, ból, płonące całe ciało. Najprawdopodobniej zafundowałem im najgorszą śmierć z możliwych.

Umierając czuję dumę i spełnienie. 

Nasza rodzina spłonęła, nasz dom spłonął. Wszystko co z nami związane spłonęło. Ciała, ubrania, zdjęcia, komputery, dzienniki, wszystko. Każdy nasz ślad w tym domu spłonął. Wymazałem całkowicie nasze istnienie. 

Na następny dzień w gazetach i wiadomościach podawano informację o naszej tragedii, a głównym podejrzanym o podpalenie była ta sama osoba, która zabijała w mieście przypadkowych ludzi.
Jednak te media nie są takie głupie jak by się wydawało.

4 thoughts on “Samobójstwo 3/3–

Leave a reply to lol Cancel reply